Początkowo zajmowałem się tłumaczeniem rozmów na spotkaniach z przedstawicielami zarządów i departamentów skarbu w różnych bankach. Szybko okazało się jednak, że rozwoju tego typu biznesu nie uda się prowadzić z Austrii, więc otwarte zostało przedstawicielstwo w Polsce, a ja zostałem jego dyrektorem. Moim zadaniem było przekazywanie w dzierżawę owych systemów do banków funkcjonujących w Polsce. Nie był to model SaaS jaki dziś znamy, przekazywało się klientom cały sprzęt – od serwerów po monitory. Pozyskałem w Polsce kilku klientów, ale po początkowych sukcesach ostatecznie nie udało się wypracować założonych celów. Biznes w Polsce się nie udał, mimo że system mojego partnera biznesowego był już w tym czasie wykorzystywany przez wszystkie liczące się banki w Austrii i kilka szwajcarskich.
Osobno zajmowaliśmy się akcją edukowania polskich klientów finansowych o tym, czym jest hedging na commodities. W tamtym czasie chyba tylko KGHM to robił. Ale już nikt za pomocą kontraktów terminowych na waluty kupowanych na giełdzie. Niestety, ta część działalności też nie przyniosła spodziewanych efektów. Udało mi się pozyskać uwaga — całych trzech klientów. I znów przyczyną były w mojej ocenie zbyt wysokie marże narzucone przez Austriaka. Jest taki popularny motywacyjny slogan – nie jest ważne ile razy upadniesz, ważne ile razy się podniesiesz. Ale ile można podnosić się po porażce, której przyczyna nie leży po naszej stronie…
Czy było warto? Z perspektywy czasu – zdecydowanie tak, bo to właśnie podczas współpracy z jednym z banków przyszedł mi do głowy pomysł na firmę headhunterską. Nawiązane w tamtym czasie relacje i zbudowana sieć kontaktów stały się fundamentem obecnej firmy.
To tylko fragment historii, jej pełna wersja dostępna jest na stronach Forbes Polska